piątek, 2 stycznia 2015

2014

Mijający rok był ciężki i piękny nie tylko ze względu na ciąże. Wiele się wydarzyło i jak to często bywa życie napisało scenariusze lepsze niż niejeden film.

Na lipiec zaplanowaliśmy ślub i wesele.Postanowiliśmy, że do tego czasu wstrzymamy starania żeby móc spokojnie cieszyć się przygotowaniami i bawić się na weselu. W  końcu te kilka miesięcy, które dzieliły otrzymanie wyników testów genetycznych od daty ślubu nie robiły nam już tak wielkiej różnicy. Wiosną tata wylądował w szpitalu z trudnościami w oddychaniu.Okazało się, że w płucach zbiera się płyn i niestety nie jest to związane z jego chorym sercem. Ostateczna diagnoza brzmiała chłoniak 3 stopnia, szybko wskoczył na 4. Pełny obraz sytuacji lekarze przedstawili tylko nam, tata do końca nie zdawał sobie sprawy w jak ciężkim jest stanie. Pewnie dzięki temu oraz brakowi objawów bólowych do końca wierzył, że walczy z chorobą. Bardzo chciał być w formie na nasz ślub i móc wziąć we wszystkim udział. Opowiadał wszystkim w szpitalu o zbliżającej się uroczystości. Lerkarka powiedziała mi, że to go też mocno trzymało przy życiu.
Dwa dni przed ślubem rano zadzwonił telefon. Tata zmarł w nocy. Zasnął i już się nie obudził. Myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmie....wszystko odwołaliśmy a nasi goście w dniu ślubu wzieli udział w pogrzebie.
Po tym wszystkim stwierdziliśmy, że najwidoczniej nie ma co planować i wróciliśmy do starań. Los i tak najwyraźniej zdecyduje.
Nową datę ślubu wyznaczyliśmy na październik.Niektórzy dziwili się, że tak szybko, że nie czekamy roku ale wiedziałam, że tata nie chciałby abyśmy odkladali coś na co sam tak bardzo czekał i cieszył się.
Po miesiącu z kawałkiem, jeszcze przed okresem zrobiłam test i ze zdziwnieniem zobaczyłam dwie kreski. Tego samego dnia zaczęłam przyjmować leki uzgodnione z lekarką - clexane, acard, duphaston i umówiłam wizytę.
Niektorym może się to wydać niedorzeczne ale od początku wiązałam śmierć taty ze swoją ciążą. Miałam przeczucie, że tym razem będzie dobrze, że tata będzie czuwał. Nie wiem jak to do końca wyjaśnić - coś na zasadzie równowagi dusz?
Tym początek tej ciąży różnił się od poprzednich - wiarą w powodzenie i pozytywnymi przeczuciami. Oczywiście nie zwolniło mnie to od lęków typowych dla kobiet po poronieniach - sprawdzania papieru, latania do wc kiedy tylko poczułam wilgoć.... Przy luteinie upławy były spore i częste więc i paniczne rajdy nawet do toi toi nie były rzadkością. Teraz trochę się uspokoiłam ale podejrzewam, że do porodu nie minie całkiem ;)
Wiedziałam, że oprócz leków najbardziej potrzebuję spokoju i braku stresu dlatego od pierwszej wizyty jestem na zwolnieniu. Praca jednak nie chciała tak łatwo odpuścić i dzięki odpwiedniej dawce nerwów tydzień przed ślubem zaczęły się małe kłopoty. Jajo płodowe zaczęło się odklejać, ja wylądowałam ze zwiększoną dawką leków [ doszłą luteina ] w łóżku z zakazem ruszania się. Na kilka dni przed ślubem znowu zawisła groźba jego odwołania!! Ale zawziełam się, leżałam plackiem i udało się ! Maluch przykleił się i wszystko było na dobrej drodze. Ślub mógł się odbyć a ja mogłam zatańczyć nawet kilka wolnych tańców. Mimo tych ograniczeń ślub i wesele były pięknym wydarzeniem, goście wykazali zrozumienie dla mojej nieobecności na parkiecie i tańcowali wokół mojego krzesła :)

W ten sposób rok 2014 obfitował zarówno w okropne jak i w cudowne wydarzenia. Mam jednak nadzieję, że ten 2015 rok będzie obfitował bardziej w te drugie.

1 komentarz: